Wyprawę rozpoczynamy na parkingu pod cerkwią gdzie nasze główne bagaże lądują na grzbietach koni.
Pierwszego dnia trasa biegnie zielonymi zboczami, które delikatnie trawersujemy.
Poziom trudności, jak podczas typowej beskidzkiej wycieczki.
Skoro już wędrujemy, to rzut oka na mapę. Aktualnie jesteśmy w okolicy punktu oznaczonego gwiazdką.
Po ok. 2 godzinach wędrówki jesteśmy na Sabertse 2950m (na mapie dwie gwiazdki). W tym miejscu tylko krótki odpoczynek a następnie już prawie poziomo w kierunku miejsca naszego pierwszego noclegu.
Dowiezione przez konie namioty już na nas czekały, trzeba było tylko znaleźć miejsce i je rozłożyć. Jako, że jest już lekko po sezonie nie było z tym problemu. Nasze żółte iglo odznaczają się na stoku. Nasi przewodnicy przygotowują nam 'kolację na trawie' ;-)
Rzut oka na lodowiec, na który wejdziemy jutro...
A taki widok mieliśmy z namiotu tuż po wschodzie słońca.
Ruszamy po śniadaniu. Zaraz po opuszczeniu namiotowiska wita nas słynna tablica skierowana głównie do Polaków. Na tablicy napisano: "Kazbek nie lubi singli, zwiąż się i załóż raki"
Zgodnie z tym co polecała tablica, na wysokości 3250m gdzie zaczyna się lodowiec, zakładamy raki i rozpoczynamy przejście. Napotykamy kilka szczelin, ale są one odkryte, więc omijamy je bez problemów.
W połowie lodowca przeganiają nas nasze konie.
Trasa po lodowcu była dosyć płaska, ale ostatnie 100m dojścia do stacji meteo (Betlemi Hut 3650m) już nie. W dodatku zaczął padać śnieg.
Na miejscu okazało się, że mamy szczęście, bo nie musimy rozbijać namiotów. Mimo, że nie mamy rezerwacji znajdują się dla nas wolne pokoje (6 osobowe).
Kolacje i śniadanka w cenie - nikt nie je liofizantów.

Drobny problem techniczny, do rozwiązania w warunkach polowych.
Trzeci dzień, to dzień aklimatyzacyjny. Odpoczywamy, a przed obiadem robimy małe wejście pod kapliczkę na 3850m. Po obiedzie ćwiczenia z chodzenia w rakach i hamowania czekanem (brak zdjęć).
Na zdjęciach widok między innymi na pole namiotowe pod Battlemi Hut.

Pole namiotowe pod Batlemi Hut
Dzień czwarty - ruszamy na Kazbek. Pobudka o 2:00, śniadanie. Wychodzimy ok. 3:15
Żeby wejść na Kazbek, trzeba go praktycznie okrążyć. Długo idziemy w cieniu góry, bo słońce jest dokładnie po drugiej stronie.
Ostatnie metry przed siodłem pod Kazbekiem są naprawdę strome.
Po ostrym podejściu docieramy do siodła pod Kazbekiem (ok.4880m)
Z tego miejsca można iść w prawo na Western Mkinvartsveri (5015m) na które tak naprawdę nikt nie wchodzi, lub w lewo na Mount Kazbek (5047 m), który jest celem naszej wyprawy.
Odpoczywamy przez chwilę na przełęczy. Nasz przewodnik skraca linę, którą jesteśmy związani. Teraz pójdziemy w 2-3 metrowych odstępach. Ze względu na wysokość idziemy bardzo powoli. W pewnym momencie ściana osiąga nachylenie 45 stopni i tam wspieramy się na czekanach.
Po ok. 20 minutach jesteśmy na szczycie. Kazbek zdobyty.

Widok ze szczytu w kierunku Elbrusa (jest gdzieś tam w chmurach)
Kilka minut na szczycie i trzeba wracać. Widać jak strony był ostatni odcinek. Od strony naszej bazy nadciąga wielka biała chmura.
Dzień 5 - opuszczamy Batlemi Hut, po kamieniach w kierunku lodowca.
... a potem dalej znaną już nam trasą w kierunki cerkwii... Na 2500m wraca zielony kolor...
Po dniu odpoczynku przenosimy się do Rosji. Podróż zajmuje nam cały dzień. Meldujemy się w hotelu i po sprawdzeniu prognozy pogody postanawiamy ruszyć następnego dnia.
Drogę na Elbrus ułatwiają wyciągi, którymi wjechaliśmy na 3800m do kontenerowej bazy Priut.
Wbrew temu czego się spodziewaliśmy, zastaliśmy całkiem komfortowe warunki. Do kontenera dostaliśmy grzejnik, w obozowej kuchni był prąd i czajniki bezprzewodowe (żadnego gotowania wody w menażkach).
Kilka metrów poniżej naszego kontenera działała nowo otwarta knajpa, z TV i pełnym wypasem.
Ok. trzeciej nad ranem ruszamy na umówione miejsce, żeby tym razem ratrakiem wjechać na ok. 5000m

Na wysokości 5000m skończyły się udogodnienia i w końcu trzeba było użyć nóg.
Najpierw mocno pod górę, potem lżejszym trawersem dochodzimy do siodła pomiędzy dwoma wierzchołkami Elbrusa, wschodnim: 5621 i zachodnim 5642m W dole widać światła naszej bazy.
Nasz przewodnik tym razem szedł dosyć wolno, ale za to nie pozwalał nam na zbyt długie przerwy. Podobno dzięki dobrej aklimatyzacji, którą przywieźliśmy z Kazbeka wyprzedziliśmy kilka ekip.

wys: 5350m
Po ostrym podejściu ok. 200m w górę, ostatnie 500m do szczytu biegnie prawie płasko.

wys. 5642m
Kilka zdjęć na szczycie i trzeba schodzić, bo wieje. Temperatura ok. -16 stopni (wg. prognozy), odczuwalna podobno ok. -25. Przy próbie robienia zdjęć z samego wierzchołka ręce marzną bardzo szybko.
Na wysokości 5050m ponownie ładujemy się do ratraka, który zabiera nas do bazy.
W połowie stoku jest odcinek, którego nawet ratraki nie mogą aktualnie pokonać. Przechodzimy go samodzielnie, by przesiąść się do drugiego ratraka, który czeka 200m niżej.
Na drugim planie widać naszą bazę, oraz trasę ratraka, którą kilku ambitniejszych od nas turystów pokonuje pieszo.
My drugim ratrakiem jedziemy jeszcze 15 minut do naszego kontenera.

Rzut oka za siebie na oba wierzchołki Elbrusa.
Pakujemy nasze graty i z górnej stacji gondolki wracamy do hotelu.
Na koniec kilka zdjęć z Tblisii